Chodzę rozczochrana. Jestem na diecie czekoladowo-piwnej.
Rzuciłam palenie i kościół też.
Do pierwszego czasem wracam, do drugiego - nie.
Po dwóch tomach, które już za mną, jestem zachwycona.
Z głębszym zapoznawaniem się z bohaterami moje odczucia do nich ciągle się zmieniają. Tylko Piotr i Maria od początku mają u mnie 'stałe' miejsca. Kontrastowe oczywiście.
Bo Maria z tą swoją bogobojnością, strachem przed ojcem i nieogarnięciem życiowym (akcja z Anatolem i Francuską) wywołuje u mnie tylko niechęć. Czasem aż chciało mi się z niej śmiać, a tu przydałby się raczej potok łez.
Piotr natomiast naiwny, z żonką piękną a głupią i masonerią jest ciekawą postacią. Polubiłam od początku tego nieporadnego olbrzyma. Choć czasem w czasie lektury pytałam na głos: "Naprawdę jesteś aż tak głupi i ślepy?!"
No, a taka Sonia?
Wierna aż po grób, dziecięca miłość aż po życia kres, kiedy Mikołaj i jego motto - hulaj dusza, piekła nie ma! - mają się świetnie? Młody Rostow drażni mnie chyba najbardziej (m.in. to jego uwielbienie cara) i dlatego akcja z Dołochowem i przegraną w kary bardzo, ale to bardzo mi się podobała.
Oczywiście los nie oszczędza nikogo, bo na przykład taki Andrzejek Bołkoński - początkowo gbur, następnie, kiedy z jego żonką dzieje się, co się dzieje, a mianowicie przekwalifikuje się na martwą - rozpacz, jakieś niebo itd.
No, a potem zaczyna się moje uwielbienie tego człowieka, pewnie za sprawą Nataszy, choć do niej też mam sprzeczne uczucia. Nie wzbudziła mojej sympatii ani jako rzekomo słodka trzpiotka ani jako panna na wydaniu. Jest nieznośna, kapryśna i naiwna.
A wszystko to na tle wojenki z Napoleonem. Opisy starć i strategii są męczące i trudne do przejścia, ale trzeba wziąć głęboki wdech i dać radę - warto! Potem zresztą jest już z górki.
Cieszę się, że przede mną jeszcze dwa opasłe tomiska.
Zobaczymy, co pan Tołstoj dla mnie przygotował :)