Chodzę rozczochrana. Jestem na diecie czekoladowo-piwnej.
Rzuciłam palenie i kościół też.
Do pierwszego czasem wracam, do drugiego - nie.
Moja przeprawa z Vargasem była dość nierówna. Początki trudne, męczące, a nawet niesmaczne. Ale po 'Zeszytach don Rigoberta' coś mnie tknęło i polubiłam Llosę, jego oryginalny styl i zaskakujące pomysły. Jeśli chodzi o 'Szelmostwa' stwierdzam, że tu Vargasa jest za mało. Książka ta bardziej trąci europejskością niż latyno. I to 'uwięzienie' głównego bohatera w sidłach niegrzecznej dziewczynki, która pojawia się zawsze tam, gdzie akurat nasz Ricardo, jest po pewnym czasie tak przewidywalne, że aż nudne.
Mamy tu femme fatale i zakochanego w niej mężczyznę, latka lecą, a ich 'miłość' przybiera różne kształty. Toksyczna miłość, dla której poświęca się całe życie. Czy aby warto?